Niech nikogo nie zwiedzie cukierkowa grafika w stylu RiME (paleta kolorów) czy ostatniej Zeldy (styl graficzny). Zgodnie z tytułem niesprzyjający wiatr niejednokrotnie stanie tu na naszej drodze i to zarówno dosłownie, jak i w metaforycznym znaczeniu. Przemierzanie uroczych lokacji nie jest w Windbound przyjemnym spacerkiem, a przynajmniej nie przez znaczną część zabawy. Tu zawsze może coś pójść nie tak, pozostaje więc odpowiednie gospodarowanie zasobami i cicha nadzieja na łut szczęścia. Na śmiałków czekają jednak ładne widoczki i poczucie udziału w niezwykłej wyprawie. Sprawdźmy zatem, czy wersja na Switcha nadaje się do komfortowego skosztowania tej przygody.

Podstępne Windbound
Nasze poczynania są co prawda fabularyzowane, jednak całość oparto o dość trudny do przeoczenia schemat. Droga do finału każdego z dostępnych rozdziałów przebiega w podobny sposób, zmienia się jednak skala oraz potencjalne zagrożenia. Pod względem rozgrywki to taka gra przygodowa z dość dużą swobodą poczynań, przywołany we wstępie hit ze stajni Nintendo znalazł się tam nie przez przypadek. Na tym jednak podobieństwa się kończą, a produkcja 5 Lives Studios idzie raczej własną ścieżką. Bardzo duży nacisk położono na pasek wytrzymałości, który kurczy się w zasadzie przez samą naszą egzystencję w tym mało przyjaznym świecie. Trzeba więc kombinować, aby przygoda nie zakończyła się przedwcześnie.
Wskakujemy zatem na prowizoryczną łódź i odwiedzamy rozsiane po okolicy wysepki. Oprócz wykonywania czynności niezbędnych do pchnięcia fabuły do przodu przyjdzie nam spróbować pokaźnej ilości mechanik wplecionych w produkcję. Wytworzymy więc coraz bardziej zaawansowane narzędzia czy inne udogodnienia oraz zmodyfikujemy nasz środek transportu. Samo kombinowanie z dostępnymi opcjami sprawia frajdę i potrafi zatrzymać na dłużej. Niestety dość powtarzalny charakter działań i powszedniejące z czasem widoczki trochę studzą początkowy zapał. Mamy zatem gwarancję kilku naprawdę ciekawych godzin wyjętych z życiorysu, ale zachwyt dość szybko zostaje porwany przez wiatr.

Urocze Windbound
Możemy też porzucić wszelkie narzekania i po prostu podziwiać piękno wykreowanych miejscówek. Wyspy są co prawda generowane proceduralnie, jednak bardzo łatwo natrafić na widoczki godne wykonania pauzy i wpatrywania się w mały ekran handhelda. Świetnie sprawdzają się tu mocne kolory, które same w sobie serwują piękne krajobrazy. Gdy dodamy do tego przyjemne oświetlenie dostajemy zadziwiająco dobrze wyglądający tytuł, który nie zajmuje zbyt wiele miejsca na konsoli. Trzeba przyznać, że żonglerka assetami udała się autorom wyśmienicie.
Podobnie jak sama edycja przenośna. Ani przez moment nie poczułem, że tytuł był projektowany przede wszystkim z myślą o dużych sprzętach, choć tak z pewnością było. Wielkie brawa za utrzymanie bardzo przyzwoitej płynności animacji – naprawdę nie ma się do czego przyczepić w tym aspekcie. Nie jest to jednak ideał pod względem technicznym i drobne błędy się trafiają, a ryzyko przeniknięcia postaci przez teksturę otoczenia wciąż uważam za duże. Tekst powstał już po pierwszych poprawkach dostępnych w eShopie, więc warto to mieć na uwadze.

Windbound – podsumowanie
Windbound to idealny przykład, że również tytuły multiplatformowe mogą wyglądać i działać zacnie na Switchu. Sama rozgrywka nie jest może odkrywcza i dość szybko popada w schematy, ale i tak dostarczy sporo dobrej zabawy. Warto rozważyć, piękne widoki gwarantowane!
Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl
Kopię do testów dostarczył wydawca – Koch Media