Testujemy The House of the Dead: Remake

Bieżący rok ma raczej dość nikłe szanse, by zapisać się wśród tych udanych. Niemniej użytkownicy konsolki Nintendo Switch są póki co mocno rozpieszczani, tak dla przeciwwagi w obliczu smutnej rzeczywistości. Nowe odsłony znanych serii Wielkiego N trzymają niezły poziom, częściej niż zwykle pojawiają się też warte uwagi tytuły ekskluzywne od zewnętrznych wydawców. Do ofensywy dołącza rodzime MegaPixel, serwując kolejnego odświeżonego klasyka – dla przypomnienia mają już na swoim koncie nieźle odpicowaną pierwszą część Panzer Dragoon. Co prawda ostatnia premiera Polaków nie była jakimś spektakularnym sukcesem, ale The House of the Dead: Remake to nieco inny kaliber i jednocześnie całkiem spore oczekiwania wśród wielu graczy wychowanych na hitach „Niebieskich”. Czy udało się im sprostać?

The House of the Dead: Remake

Powrót złotej ery „celowniczków”

Omawianą markę kojarzę z bliżej nieokreślonego salonu gier, gdzie niemilców traktowało się salwami z lightguna. Raczej nieprzesadnie dobrze mi wtedy szło, stąd obawiałem się odrobinę poziomu trudności w The House of the Dead: Remake. Na szczęście odnowiona propozycja okazuje się pod tym względem niezwykle elastyczna i powinna zadowolić szerokie grono odbiorców. Do wyboru mamy sesyjkę standardową lub rozszerzoną o pokaźną liczbę przeciwników (horda), dla każdego wariantu ustalamy jeden z wielu stopni wyzwania, a wisienką na torcie będzie zdecydowanie się na określony system punktacji – znany z oryginału lub przebudowany.

W moim wypadku lepiej sprawdził się ten drugi, który przy szatkowaniu większej ilości plugastwa rośnie w tempie wykładniczym. Nie ma to aż tak wielkiego znaczenia, bo na standardowych ustawieniach The House of the Dead: Remake wybacza wiele i cyferki nie są niezbędne. Co one dają? Warto mieć pod ręką nabity pokaźny wynik, który zamienimy na dodatkowe kredyty w kryzysowej sytuacji. Tym bardziej, że gatunkowe standardy zostały zachowane i postrzelamy tutaj sporo. Pierwsze ukończenie ledwie czterech dostępnych rozdziałów będzie zapewne jedynie preludium do dalszej zabawy i tylko z takim podejściem warto w ogóle rozważyć zakup. W innym wypadku tytuł pęknie zdecydowanie zbyt szybko, by uzasadnić pełną cenę.

The House of the Dead: Remake

The House of the Dead: Remake debiutuje wyłącznie na Nintendo Switch, więc mogliśmy spodziewać się dopieszczenia produkcji pod kątem technicznym. W istocie znajdziemy tu wiele opcji dostosowania zabawy do własnych preferencji, choć osobiście ubrałbym je jeszcze w nieco bardziej czytelne menu. Ustawimy za to między innymi czułość gałek, zmienimy metodę sterowania czy… odpalimy tryb wydajności. Pierwszy raz spotkałem się z taką opcją na Pstryku i ewidentnie jest to strzał w dziesiątkę. Każdy może zwiększyć płynność rozgrywki jednym kliknięciem, choć trzeba się wtedy przygotować na wyraźne zubożenie warstwy graficznej. Przy domyślnych ustawieniach The House of the Dead: Remake wygląda i działa przyzwoicie, więc warto przynajmniej raz dobrnąć do końca w takim wariancie, a odciążyć konsolę ewentualnie w kolejnych partiach.

The House of the Dead: Remake – werdykt

Typowa recenzja The House of the Dead: Remake nie miałaby sensu, bo tytuł stoi przede wszystkim znaną marką i beczką miodu wylewającą się w czasie zabawy. Posiadacze Nintendo Switch widzieli natomiast dużo gorzej działające gry, więc autorom należą się brawa za dobre odświeżenie klasyki. Sama produkcja ma szansę odnieść sukces, bo nieskomplikowana rozgrywka idzie tu w parze z naprawdę niskim progiem wejścia, by bawić się doskonale.

Kopię do testów udostępnił wydawca

Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl