Z wewnętrznym ogniem już tak jest, że stosunkowo łatwo go rozniecić, ale utrzymać przez dłuższą chwilę znacznie trudniej. Powyższą prawidłowość bez problemu zauważymy w codziennym życiu, musi się z nią też pogodzić bohater gry Flame Keeper. W dodatku mam wrażenie, że powoli przygasa płomień całego gatunku rogue-lite, a gracze coraz częściej szukają skończonych opowieści, których przywołany rodzaj rozgrywki nie dostarcza. Sprawdźmy zatem jak radzi sobie najnowsza propozycja w portfolio wydawniczym Untold Tales korzystając z wersji na Nintendo Switch.

Płomienna waluta
Założenia zabawy nie są przesadnie skomplikowane. Wcielamy się w żarzący się węgielek, który oczywiście ma na celu eksterminację wszelakiego plugastwa. Działamy w obrębie biomów, czyli tematycznych światów z własnym wystrojem, zasadami i zestawem niemilców do ubicia. Takie systemy są dodatkowo podzielone na mniejsze sekcje i to właśnie w ramach tych wycinków najmocniej odczujemy gatunkową przynależność Flame Keeper. Wspomniane sekwencje musimy bowiem ukończyć bez skuchy, a są one wieloetapowe i najeżone masą niebezpieczeństw. Czeka nas zatem dobre kilkanaście minut czujności, a ewentualny sukces zaowocuje odblokowaniem kolejnej planszy.
W razie niepowodzenia przeniesiemy się do wioski, gdzie za zgromadzone zasoby odblokujemy kolejne zdolności czy zaopatrzymy się w runy. O ile dostęp do tych pierwszych warunkuje wyłącznie ilość wymaganego surowca, tak z mocy znaków skorzystamy dopiero po wcześniejszym odblokowaniu ich w czasie rozgrywki właściwej. Im częściej wykonujemy dane czynności, tym szybciej przebiegnie cały proces. Ogólnie do Flame Keeper można podejść na dwa sposoby. Grając odważnie będziemy po prostu walczyć jak najwięcej, zbierać materiały i ignorować liczne porażki. Możemy też podejść zachowawczo, co niestety w dłuższej perspektywie sprawdza się co najwyżej średnio.
W Flame Keeper celem nadrzędnym jest bowiem utrzymanie tytułowego płomienia. W tym celu zbieramy lampy i zapalamy je kosztem tutejszego odpowiednika punktów zdrowia. W ten sposób na ogół mamy niedobory sił witalnych, a najszybszym sposobem na ich podreperowanie będzie eliminacja przeciwników. Defensywne podejście generuje dłużyzny, z kolei później jeszcze musimy odeprzeć najazd adwersarzy, a na zwieńczenie biomu rozprawić się z szefem. Brzmi to groźnie i takie jest w istocie. Nawet dodatkowe umiejętności aktywne i pasywne rozsiane w lokacjach nie ułatwiają znacząco zadania. Miałem też wrażenie, że grze brakuje balansu. Można było choćby zrezygnować z dwukrotnego wykonywania tych samych czynności pod rząd w obrębie jednej sekwencji. Mam wrażenie, że takie rozwleczenie zabawy miało na celu trochę zamaskować niedobory zawartości.

To warto, czy nie?
Zdaję sobie sprawę, że delikatne narzekanie w poprzednim akapicie może nie mieć żadnego znaczenia dla fanów gatunku rogue-lite. W takim wypadku otrzymają oni naprawdę porządnie wykonany port na Nintendo Switch. Co prawda do przeczytania wszelkich opisów przyda się szkło powiększające, ale duży plus za zaimplementowanie polskiej wersji językowej. Nieźle wypada też sam interfejs i sterowanie, co sprawia, że ewentualne porażki w Flame Keeper będziemy mogli przypisać tylko sobie, a nie kwestiom technicznym.
Byłem też pozytywnie zaskoczony tym jak tytuł prezentuje się na przenośnym sprzęcie. W tej materii jest bardzo dobrze i być może sama stylizowana grafika nie robi większego wrażenia, ale już rozświetlona ogniem zdecydowanie wypada na plus. Z resztą oprawa jako całokształt wypada satysfakcjonująco i przekonuje do zainteresowania się właśnie edycją na Nintendo Switch. Tym bardziej, że sprzęt ten idealnie nadaje się do tego typu produkcji. Animacja może co prawda miejscami chrupnąć, jednak fakt ten nie jest w stanie przyćmić reszty zalet grania na handheldzie.

Flame Keeper – werdykt na Nintendo Switch
Jeżeli nie gustujecie w gatunku rogue-lite, to Flame Keeper okaże się dla was średniakiem do sprawdzenia przez kilka godzin. Miłośnicy tematu odnajdą tu pewnie więcej głębi, a pomoże w tym całkiem udany port na Nintendo Switch.
Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl
Kopię do testów udostępnił wydawca