Studio Telltale Games było prawdziwą ostoją dla wirtualnych przygód w ostatnich latach. U nich historia zawsze grała pierwsze skrzypce, do tego stopnia, że w pewnym momencie rozgrywka właściwa stała się jedynie przyjemnym tłem. Kilkanaście lat temu sytuacja wyglądała jednak nieco inaczej, a wydawane w odcinkach gry Amerykanów wymagały od odbiorcy sporego wysiłku intelektualnego. Lekko nie było choćby w Tales of Monkey Island, my natomiast cofniemy się odrobinę wcześniej, kiedy to debiut zaliczył zestaw Sam and Max Sezon 1. Tytuł ważny także z perspektywy polskiego rynku, gdyż ówczesny wydawca zdecydował się na charakterystyczną lokalizację. Teraz perypetie szalonego królika i jego tylko odrobinę bardziej poczytalnego psiego kumpla trafiają na Nintendo Switch. Czy warto zainteresować się portem po tak długim czasie od premiery pierwowzoru?

Samozwańcza policja ratuje świat
W pakiecie otrzymujemy sześć epizodów obfitujących w trudne i rzadko oczywiste łamigłówki. Samo sprawdzanie wszystkich przedmiotów na każdym milimetrze otoczenia nie wystarczy, ważne jest również wczucie się w opowieść i postępowanie zgodnie z regułami narzuconymi przez konkretne sytuacje. Dzięki temu ukończenie Sam and Max Sezon 1 zajmie dłuższą chwilę, a ratowanie się dostępnymi w sieci poradnikami nie traktowałbym jako żadną ujmę. Mamy tu zdecydowanie staroszkolne podejście do tematu i trzeba się z tym liczyć rozważając zakup. Paradoksalnie nie tak dawno sprawdzałem inne przygody zwierzęcej policji, które mogą się okazać znacznie bardziej przystępne dla większości osób.
Jeżeli jednak drogi graczu natrafiłeś na mój wywód o Sam and Max Sezon 1, to najwidoczniej chcesz się przenieść w czasie i posmakować nieco leciwych rozwiązań z pierwszej dekady XXI wieku. W takim wypadku docenisz świetny humor, zapadające w pamięć osobistości oraz klimat nie do podrobienia. Jedyne zagrożenie, jakie widzę na tym polu to lekka dezaktualizacja popkulturowych odniesień, przez co młodsze audytorium może po prostu pogubić się podczas częstego nawiązywania do realnego świata. I to niezależnie od wybranej wersji językowej.

Sam and Max a sprawa polska
Autorzy remastera Sam and Max Sezon 1 uzyskali najwidoczniej licencję także na użycie polonizacji oryginału i trzeba przyznać, że nadal wywołuje ona uśmiech na twarzy. Na pewno nie jest idealna, obfituje w przeterminowane gagi, a nawet czasem utrudnia rozwiązanie zagadek. Wciąż jednak nadaje całości taki swojski klimat, szczególnie gdy natrafimy na przetłumaczone nazwy na elementach tła. Tu zabrakło jednak pewnej konsekwencji, z dużym prawdopodobieństwem tak drobiazgowy zabieg objął jedynie wyrazy ważne w kontekście fabuły. Wygląda to jednak bardzo nienaturalnie, tak jakbyśmy trafili do polskiej dzielnicy w amerykańskim mieście. Nieznającym angielskiego nawigować będzie jakby łatwej, cała reszta poczuje się nieswojo, choć pewna doza sympatii na pewno się pojawi.
Na Sam and Max Sezon 1 nadal patrzy się bez obrzydzenia. Pierwotna wersja był ładnie stylizowana i przy drobnych poprawkach nie kłuje w oczy nawet teraz. Grafikę ciężko okrzyknąć piękną, mimo to broni się całkiem sprawnie. Ogólnie mam wrażenie, że zapoznanie się z tą przygodą na handheldzie może być obecnie jedynym słusznym rozwiązaniem. Wykonanie i stabilność portu nie powinny w tym przeszkodzić.

Sam and Max Sezon 1 – werdykt
Dosłownie lekko odświeżona edycja Sam and Max Sezon 1 na konsolkę Nintendo Switch nadal może się podobać. Dostępne spolszczenie zostało wycięte wprost z leciwego już pierwowzoru i doświadczenie gry w ten sposób będzie prawdopodobnie unikalnym giereczkowym przeżyciem. Odpowiedzcie sobie tylko na pytanie, czy chcecie poświęcić czas na odrobinę oldskulu w zalewie świetnych współczesnych gier do nadrobienia.
Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl
Kopię do testów udostępnił wydawca – Skunkape Games