Testujemy Neighbours back from Hell

Drobne zatargi z sąsiadami nie są w naszym kraju niczym obcym, niezależnie czy mieszkamy w bloku, czy w wypasionej willi. Może dlatego wydana w latach 2003-2004 dylogia nazwana w Polsce Sąsiedzi z Piekła Rodem zyskała sporą popularność. Po jakimś czasie pojawiły się nawet klony udające kolejne odsłony lubianej serii, choć tak naprawdę prawdziwa kontynuacja „dwójki” nigdy nie powstała. Lata mijały, aż w końcu ktoś wpadł na pomysł, by zapoznać użytkowników bieżącej generacji konsol z tymi perełkami. Lekko odświeżone wydanie nie ominęło także Switcha, a mając w pamięci charakter zabawy platforma ta z marszu wydawała mi się oczywistym nowym domem dla marki. Zobaczmy zatem, czy edycja przenośna Neighbours back from Hell została potraktowana z należytym szacunkiem i jak próbę czasu zniosły same bazowe produkcje.

neighbours back from hell

„Somsiady” dwa…

Po odpaleniu gry wita nas krótkie wprowadzenie, które pozwoli lepiej zrozumieć motywację głównego bohatera. Przesympatycznie wyglądający Woody pada ofiarą niezłego chamstwa ze strony swoich sąsiadów, więc postanawia nie być im dłużny. Chwilę później to on stanie się ich postrachem, a przy okazji rozkręci telewizyjne show. Autorzy reedycji wrzucili sceny z obu odsłon na jedną przejrzystą planszę i podzielili je na etapy. Każdy wymaga zdobycia określonej liczby punktów w celu otrzymania dostępu do kolejnego. Punkty wpadają natomiast poprzez doprowadzanie swojego nemezis do szaleństwa. Fajnie, że aby dotrzeć do kolejnych plansz nie trzeba odgrywać wszystkich epizodów. Dzięki temu mniej lubiane fragmenty możemy potraktować po macoszemu. Szczególnie te, wymagające odpowiednej kolejności wykonywania działań.

Pierwsza część skupiała się na sąsiednim domostwie, które choć rozległe, to jednak dość szybko nudziło swoją architekturą. Co prawda dostęp do kolejnych pomieszczeń był stopniowo dawkowany, ale i tak ciężko było mówić o różnorodności. Tu też czuć było archaizmy oraz dużą powtarzalność naszych czynności – wszystkie te przywary pozostały aktualne do dziś. I choć buszowanie po obiekcie nadal sprawia frajdę, tak miejscówki z drugiej części i możliwości, jakie oferują są po prostu dużo ciekawsze. Dotrzemy w egzotyczne zakątki globu, gdzie wakacyjny klimat wprowadzi nas w sielski nastrój. Relaks murowany. Może dlatego twórcy połączyli oba tytuły, bo pierwsza część byłaby zwyczajnie pomijana?

neighbours back from hell

…na pięciu calach

W każdym razie ważne, iż całość idealnie pasuje do Switcha. Ciężko się przyczepić do przenośnej edycji i wszystko zdaje się być na swoim miejscu. Obsługa nie sprawia większych problemów i posiadacze handhelda Nintendo w mig ogarną obłożenie przycisków. Do tego dochodzi polska wersja językowa, która przywołuje miłe wspomnienia sprzed kilkunastu lat. Drobne braki w tłumaczeniu się pojawią, ale nie ma tragedii.

Remaster mimo lat na karku prezentuje się bardzo schludnie. Statyczne tła wciąż dają radę, a na małym ekranie wyglądają nawet lepiej. Animacje wciąż bawią, więc chyba można nazwać je ponadczasowymi. Oprawa została co prawda subtelnie podciągnięta, ale też materiał źródłowy był dość wdzięczny. Wszystko śmiga też bez najmniejszych zwolnień.

Neighbours back from Hell – podsumowanie

Neighbours back from Hell to doskonała okazja, aby odświeżyć sobie popularną w naszym kraju serię. Przenośna edycja nie sprawia większych problemów, a charakter zabawy idealnie pasuje do specyfiki Switcha. Pozostaje mieć nadzieję, że reedycja sprzeda się dobrze i pozwoli wydawcy dać zielone światło do stworzenia prawdziwej kontynuacji.

Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl

Kopię do testów dostarczył wydawca – HandyGames