Na początku roku miałem okazję zapoznać się z The Medium – grą, dla której zaopatrzyłem się w nowego Xboxa. No dobra chciałem też w miarę komfortowo ograć inną polską produkcję, ale dzieło krakowskiego zespołu przyciągało mnie swoimi założeniami i pomysłem na osadzenie akcji. Tytuł Bloober Team ostatecznie nawet przerósł moje oczekiwania i tylko świadomość, że nieprędko przyjdzie mi sprawdzić ich kolejną propozycję pozostawiła nieco smutku. Miałem jednak dość poważny brak jeśli chodzi o znajomość portfolio rodzimego zespołu. O ile większość pozycji choćby liznąłem, tak w Layers of Fear 2 nigdy nie miałem okazji pograć. Ogłoszenie portu na Nintendo Switch przyjąłem więc ze sporym entuzjazmem, a poniżej moje wrażenia z testu.

Strasznie dobry port
Jeżeli pierwsza część wam umknęła, a na dwójkę macie chętkę, to spokojnie możecie potraktować ją jako odrębny twór. Stracicie trochę smaczków, ale też Layers of Fear 2 jest po prostu odrębną historią. Nadal koszmar rozgrywa się w głowie artysty, jednak zmieniamy tu malarstwo na kinematografię. Dla wielu będzie to zdecydowanie bardziej strawna dziedzina, jednak przez to trochę odarta z tajemniczości. Produkcja ma charakter korytarzowy, gdzie krążymy między pomieszczeniami i rozwiązujemy proste łamigłówki, by przejść dalej. Bardzo dużo tu z typowych symulatorów chodzenia i gdyby nie elementy horroru, to śmiało mógłbym polską propozycję polecić fanom tego gatunku. W zasadzie nadal mogę – znajdziemy tu choćby tryb bezpieczny, gdzie potwory nadal straszą, jednak nie możemy zginąć z ich rąk… czy czegokolwiek innego. Bezstresowa eksploracja brzmi nieźle? Pamiętajcie o takiej opcji.
Na Layers of Fear 2 składa się pięć dość zróżnicowanych aktów, jednak w ich obrębie występuje pewien recykling. Trochę to typowe dla gier studia, jednak właśnie te elementy wyróżniające się potrafią popchnąć gracza do dalszego odkrywania tajemnicy. Momentami miałem wrażenie uczestnictwa w sequelu What Remains of Edith Finch, bo autorzy nie trzymali się sztywno trzonu rozgrywki i udało im się wrzucić kilka fajnych niespodzianek. Pięciogodzinna wyprawa zatem nie nudzi i spokojnie można ją zaliczyć przy jednym dłuższym posiedzeniu. Pytanie tylko, czy taki ruch będzie opłacalny. Jak na przenośną edycję stosunkowo krótkiej gry, wydanej w dodatku jakiś czas temu, cena wydaje się dość wysoka, a na pewno zbyt duża żeby przez tytuł beznamiętnie przemknąć.

Jeżeli jednak zdecydujecie się na zakup omawianej wersji Layers of Fear 2, to czeka was świetnie wykonany port. Już samo menu obiecuje dobre wrażenia, sporo rzeczy dopasujemy też w ustawieniach, przez co każdy powinien znaleźć złoty środek, by uczynić swoją zabawę maksymalnie komfortową. Na małym ekranie Nintendo Switch Lite wszystko było odpowiednio czytelne, a zaproponowane sterowanie okazało się bardzo intuicyjne. Do tego krakowskie studio nie zapomniało o rodzimych graczach – zagramy po polsku. Największym pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie oprawa wizualna, szczególnie tych spokojniejszych lokacji, gdzie nic nie wyskakuje tuż przed naszą postacią. Brzydsze elementy pojawiają się, gdy paleta barw przechodzi w odcienie czerni i bieli, jednak wtedy nie rzucają się one przesadnie w oczy. Być może to niezbędny zabieg do zachowania odpowiedniej płynności. Bowiem przy takich wizualiach tytuł śmiga naprawdę dobrze, lekko zwalniając tylko w bardziej intensywnych momentach.
Layers of Fear 2 – werdykt
Layers of Fear 2 w wersji na Nintendo Switch to strasznie dobry port. Jeżeli nie mieliście okazji wcześniej zagrać i nie przeraża was wygórowana cena, to śmiało możecie sprawdzić. Szczególnie jeśli inne produkcje krakowskiego zespołu przypadły wam do gustu, albo po prostu macie ochotę na porządny symulator chodzenia z elementami horroru.
Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl
Kopię do testów udostępnił wydawca