Testujemy Kursk

Zacznę od końca, czyli dokładnie tak, jak obchodzi się z nami omawiana gra. Tam już w otwierającej całość scenie, swoją drogą całkiem pomysłowej, zobaczymy dokąd zmierzają wydarzenia. Tu w pierwszym akapicie przyjdzie mi napisać, że Kursk jest fatalny pod względem samej rozgrywki, ale jednocześnie stanowi dosyć ciekawe doświadczenie. Tytułowi przyglądałem się od dłuższego czasu, patrząc jak raz za razem debiutuje na wszystkich możliwych platformach z wyjątkiem Nintendo Switch. Absencja o tyle dziwna, że od początku ciężko było polską propozycję nazwać technicznym majstersztykiem. Ostatecznie jednak udało położyć łapska na przenośnym porcie, a poniżej moje wrażenia.

kursk

Brakujący element

Rozgrywkę właściwą zaczynamy na suchym lądzie. Pamiętam, że autorzy obiecywali przysłowiowe złote góry w kwestii różnorodności lokacji, tymczasem wprowadzenie okazuje się króciutkie i mało treściwe. Z drugiej strony doceniam fakt implementacji jakiegokolwiek zawiązania akcji, bo równie dobrze mogliśmy rozpoczynać zabawę od razu na tytułowym okręcie. Gdy już Kursk stanie przed nami otworem otrzymujemy trochę swobody i możemy tu spędzić dłuższą chwilę. Segment ten przypomniał mi trochę typowego erpega, gdzie w lokacji startowej wykonujemy proste zadania, by przypodobać się postaciom niezależnym. Tu jest trochę podobnie, choć już tej „początkowej” miejscówki nie opuścimy do samego finału.

Kursk ma wiele wad, ale jak dla mnie chyba najbardziej uciążliwą było mozolne przemieszczanie się po kolejnych pomieszczeniach. Responsywność na poziomie Paradise Lost może i sprawdza się w symulatorach chodzenia, ale wypada nieciekawe przy nieliniowej realizacji kolejnych celów. Mamy tu bowiem zarówno wątek główny, jak i proste misje poboczne. Do tego dochodzi całkiem pokaźna liczba aktywności w postaci minigierek, co znacząco podbija zasadność sięgnięcia po tytuł. Choć tylko w wypadku osób odpornych na siermiężny gameplay. Niestety nie da się zbudować dobrej gry wyłącznie poprzez urozmaicanie składowych, choć osobiście wkręciłem się dość mocno, a krótki czas potrzebny na ukończenie sprawił, że Kursk nie zdążył mnie porządnie zirytować.

kursk

Małe w tym wypadku nie jest piękne

Przenośna wersja udała się w stopniu umiarkowanym. Już po menu widać, że Kursk nie był tworzony z myślą o Nintendo Switch, co widać choćby po mikroskopijnej czcionce. W czasie rozgrywki właściwej jest już nieco lepiej, choć nadal to co najwyżej przeciętny poziom. W sumie można tak określić cały port, chyba jedyną rzeczą która wyróżnia się na plus są polskie kwestie dialogowe naszego bohatera. Niestety lokalizacja nie objęła reszty głosów, więc na ogół i tak będziemy musieli zadowolić się napisami. Biorąc jednak pod uwagę, że część polskich gier wcale nie posiada rodzimej wersji językowej i tak jest w tym wypadku nieźle.

Nie będę za to bronił oprawy graficznej. Kursk wygląda wręcz fatalnie, to jedna z gorzej prezentujących się gier na Nintendo Switch, jakie widziałem. Wizualia są tak złe, że płaskie bitmapy imitujące tła wyróżniają się zbyt mocno, nawet mimo ich niskiej rozdzielczości. Sytuację ratują nieco ostatnie minuty zabawy, ale i tak obawiam się, że nawet dwadzieścia lat temu wypadałoby to wszystko niezbyt uroczo. Oczywiście na pięciu calach da się wiele wybaczyć, jednak nie przesadzajmy. Ogólnie wpływa to pozytywnie na optymalizację, jednak byłem zdumiony, że przejście to każdego pomieszczenia na okręcie wiązało się z uciążliwym doczytywaniem.

kursk

Kursk – werdykt na Nintendo Switch

W przypadku gry Kursk na Nintendo Switch nie mamy do czynienia ani ze świetnym portem, ani wyborną rozgrywką. Całość stanowi jednak interesujące doświadczenie, choć przykryte grubą warstwą siermiężności.

Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl

Kopię do testów udostępnił wydawca