Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że eShop wszystko przyjmie i przez to jakość pojawiających się tam tytułów bywa różna. Oczywiście nadal nie jest to poziom Steama, ale stosunkowo łatwo natrafić w cyfrowym sklepie na straszne badziewie. Czasem jednak pojawi się perełka, której otwartość Nintendo na nietuzinkowe projekty wyjdzie na dobre. Hobo: Tough Life zalicza swój konsolowy debiut właśnie na japońskim handheldzie, w oczekiwaniu na pomyślną certyfikację na większych sprzętach. Poniżej moje wrażenia z przechadzki po znajomych zakątkach.

Uliczne opowieści
W czeskiej produkcji wcielamy się w bezdomnego jegomościa, który stara się odnaleźć w nieciekawej rzeczywistości. Choć zawiązanie fabuły w Hobo: Tough Life wypada jeszcze nawet nieźle, to sama historia zmierza w naiwnym kierunku i nieprzesadnie angażuje. Autorzy stanęli w rozkroku między poważnym podejściem do tematu, a masą głupotek i wszechobecnych stereotypów. Dążymy tu bowiem do supremacji wśród kloszardzkiej braci, zamiast skupić się na wyjściu z ubóstwa i próbie rozpoczęcia nowego życia. Warto jednak porzucić powyższe rozważania i skupić się na tym, co tytuł ma do zaoferowania, a jest tego sporo.
Opowieść to tak naprawdę tylko dodatek do całkiem porządnej warstwy związanej z przetrwaniem w nieprzyjaznym środowisku. Dostajemy solidnego erpega z wieloma statystykami, perkami i umiejętnościami, a sposób prowadzenia zabawy zależeć będzie głównie od nas samych. Nic nie stoi na przeszkodzie, by rozwinąć zdolności interpersonalne i dorobić się sensownej kasy zaczepiając nieznajomych. Następnie urządzić się lepiej niż niejeden z mijanych przechodniów. Opcji jest sporo, podobnie jak przeróżnych przedmiotów, a Hobo: Tough Life to tak naprawdę dość rozbudowana piaskownica, w której łatwo znaleźć coś dla siebie i wsiąknąć na dobre.
Musimy jednak nieustannie dbać o zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych i na tym aspekcie spędzimy sporo czasu. Przyda się odpowiednie odzienie, zapas apteczek, leków i oczywiście żywności. Trzeba też mieć dograne zaplecze sanitarne i sprawnie radzić sobie z podstawowymi przeciwnościami losu. Tylko posiadając już pewien komfort psychiczny będziemy w stanie w pełni doświadczyć Hobo: Tough Life i trochę szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na dodanie kilku udogodnień. Na pewno przydałaby się możliwość przyspieszania czasu, choćby z negatywnym efektem dla statystyk opisujących bohatera. Nie obraziłbym się także na odpowiednik trybu bezpiecznego wzorem Mr. Prepper, żeby na spokojnie zająć się tylko zadaniami.

Miasto, które widziało wiele
Wspomniane questy rozsiane są po dość kameralnym świecie Hobo: Tough Life. Fikcyjna Praslav to tak naprawdę upiorna wersja małego wycinka czeskiej Pragi. Topografia jest co prawda trochę inna, ale nazwy dzielnic i kilka charakterystycznych widoków zdradzają wszystko. Szczerze mówiąc nie zdawałem sobie sprawy z tego jak niebezpieczna jest stolica naszych południowych sąsiadów. Tu jeden fałszywy ruch wiąże się z bliskim spotkaniem ze zbirem i wyzbyciem się części gotówki, bądź zdrowia. Widocznie miałem sporo szczęścia odwiedzając tę pozornie spokojną mieścinę.
Dość mocno rozczarował mnie rozmiar przygotowanej lokacji. Naprawdę nie mam pojęcia po co zaimplementowano tutaj system szybkiej podróży w postaci komunikacji miejskiej. Niewielki obszar z powodzeniem przemierzymy z buta i bardzo szybko będziemy znali na pamięć każdy jego fragment. Szkoda, bo rzadko kiedy mamy okazję gościć w wirtualnych wersjach słowiańskich terenów zurbanizowanych. Nie rozpieszcza też ilość miejsc interaktywnych w Hobo: Tough Life, w dodatku rzadko kiedy wchodzimy do ich wnętrza – zwykle kończy się na dialogu czy zrobieniu zakupów.

Wiele zależności na wyciągnięcie ręki
Mimo wszelkich braków na Hobo: Tough Life składa się dość złożony kod. Naprawdę sporo tu różnych zależności, które nieźle ze sobą współgrają. Cieszę się zatem, że miałem okazję sprawdzić tak nietypowy tytuł na swoim handheldzie. Standardowo w niektórych miejscach przydałaby się większa czcionka, ale nie raziło mnie to tak mocno. Na ogół produkcję obsługuje się zadziwiająco intuicyjnie, co dodatkowo podbija grywalność. Wieloletni proces developmentu zaowocował stabilnym buildem, a dzięki możliwości zresetowania pozycji bohatera wszelkie przypadki wtopienia się w teksturę otoczenia mogę śmiało wybaczyć. Podejrzewam, że znajdziemy tu też wszystkie niedoróbki, które nie zostały jeszcze załatane w wersji pecetowej – przykładowo będąc w trakcie rozmowy z przechodniem zachowany zostaje upływ czasu, ale nie wpływa to na nasze funkcje życiowe.
Doceniam też obecność niezłej polskiej wersji językowej w Hobo: Tough Life. Tekstu tutaj sporo, dodatkowo widać, że bliskość terytorialna przełożyła się na trafne przełożenie niektórych kwestii, co wcale nie musiało być takie oczywiste. Nie wszystko wyszło idealnie, ale i tak dostajemy dobrą lokalizację. Cieszy też zjadliwa oprawa graficzna. Może tekstury lokali rodem z pierwszej Mafii niekoniecznie cieszą oko, ale już oświetlenie potrafi zrobić różnicę. Na pewno widziałem brzydsze tytuły na Nintendo Switch, a ten ma mimo wszystko sporo dobrych momentów. Także udźwiękowienie daje radę i pasuje do obserwowanych wydarzeń. Nie zawodzi też optymalizacja, którą określiłbym mianem zadziwiająco dobrej. Spadki płynności zdarzają się sporadycznie i przesadnie nie przeszkadzają.

Hobo: Tough Life – werdykt
Czeska szkoła tworzenia gier nie zawodzi. Nietuzinkowa rozgrywka w Hobo: Tough Life potrafi wciągnąć na wiele godzin, a wykonanie wersji na Nintendo Switch nie zawodzi. W sam raz dla koneserów mniej oczywistych tytułów, choć będą oni musieli przełknąć dość naiwne podłoże fabularne.
Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl
Kopię do testów udostępnił wydawca