Testujemy Here Be Dragons

Co powiecie na alternatywną historię odkrywczych zapędów Krzysztofa Kolumba? Taką z udziałem całej śmietanki towarzyskiej morskich głębin, która zahacza o mitologię i legendy wszelakie? Rodzime studio Red Zero Games z pewnością posiada bujną wyobraźnię oraz pokręcone poczucie humoru. W efekcie otrzymujemy Here Be Dragons – turową perełkę w unikalnej stylistyce, gdzie przyda się sprawna łepetyna. Posiadacze komputerów osobistych przekonali się o tym już jakiś czas temu, a przygodę z konsolowym poletkiem autorzy rozpoczynają od Switcha. Lepiej wybrać nie mogli.

here be dragons

Here Be Dragons, indeed

Tytuł omawianej produkcji możemy przetłumaczyć jako niezbadane, niebezpieczne miejsce, co świetnie sprawdza się w kontekście wczesnej kolonizacji. Uczestnicy tamtych wypraw mogli się tylko domyślać co czeka ich u kresu podróży i modlić się, aby nie zakończyła się ona przedwcześnie. Patrząc na to, jakie atrakcje zafundowano nam tutaj, zagrożenie czaiło się w owych czasach na każdym rogu. Dobrze, że ludność miała wtedy znacznie lepsze poczucie humoru niż obecnie i nie czepiała się byle czego. Tak przynajmniej można wywnioskować z dużej dozy dystansu, która wylewa się z morza tekstu występującego w polskiej grze.

Dla wszystkich żądnych odkrycia nowych zamorskich terytoriów przygotowano pokaźną ilość poziomów do zaliczenia, a postępy w fabule zabierają nas w coraz to bardziej egzotyczne miejsca. Przynajmniej tak wynika z mapy, bo sama rozgrywka toczy się w jednostajnej wzorowanej na pożółkłym pergaminie przestrzeni. Każdorazowo kontrolujemy do kilku jednostek pływających, a naszym zadaniem jest unicestwienie wrażych statków, bądź wszelkiej maści morskiego plugastwa. Bestiariusz poszerza się wraz z postępami w fabule, przez co nie ma mowy o monotonii. Bitwy toczone są w turach i polegają na umiejętnym korzystaniu z tego co przyniósł nam los (system rzutu kośćmi) oraz wspomaganiu się dodatkowymi zdolnościami. To one potrafią uratować skórę w gorących sytuacjach, szczególnie gdy fortuna nam nie sprzyja. Czasem gościnny występ zaliczają też „bóstwa”, które również wpływają na wynik starcia.

here be dragons

Here be a good Switch port

Do starć przygotujemy się natomiast w komfortowych warunkach. Wyraźnie widać, że dużo serca włożono w wersję na Pstryczka i zaraz po odpaleniu wita nas najlepszy możliwy tandem – schludny interfejs i bardzo dobra czytelność. Do tego ta polska wersja językowa – dla osób lubiących wczytywać się w kontekst ogrywanych pozycji będzie to prawdziwa uczta. Ale nie oszukujmy się – wielu graczy ominie ten aspekt, bo syndrom jeszcze jednej partyjki jest tu niezwykle silny. Czyni to też z tytułu wręcz idealny sposób na zabicie czasu, a krótkie poziomy pozwalają na niezobowiązujące odpalenie handhelda Nintendo nawet na kilkanaście minut.

Mimo bardzo prostej oprawy jest na czym zawiesić oko. Brak zaawansowanej grafiki nie przeszkadza, a liczy się bardziej świetna kreska użyta do stworzenia wizualnej powłoki. Na plus należy też zaliczyć udźwiękowienie, które stanowi doskonałe tło dla naszych poczynań. Ogólnie rzecz biorąc wykonanie polskiej produkcji stoi na wysokim poziomie i śmiało może konkurować z innymi tłustymi indykami. Dla przyzwoitości dodam tylko, że płynność animacji nie zawodzi.

here be dragons

Here Be Dragons – podsumowanie

Rzadko kiedy mamy okazję prowadzić starcia w stylizowanej na stare mapy żeglarskie przestrzeni. Here Be Dragons urzeka niecodzienną oprawą, dużą różnorodnością zabawy i charakterystycznym humorem. Wersja na Switcha jest też świetnym portem, więc jeśli lubicie takie klimaty warto zainteresować się polską produkcją właśnie w tym wydaniu.

Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl

Kopię do testów dostarczył producentRed Zero Games

Zobacz też: Under the Jolly Roger