Tytuł opisywanej pozycji z marszu skojarzył mi się z kultowym kawałkiem Evanescence. Nucąc sobie przywołany utwór zabrałem się więc do buszowania po niezwykłym świecie wykreowanym przez studio Aggro Crab. Pomijając fakt, iż przedstawionym wydarzeniom do realizmu daleko, jedna rzecz pozostaje uniwersalna także tutaj – stażysta zawsze ma pod górę. Przerabiając temat na własnej skórze ładnych kilka lat temu ochoczo przyjrzałem się zadaniom postawionym przed naszą protagonistką. Going Under wrzuca gracza do kolorowych lochów i nie obchodzi się z nim zbyt elegancko. Choć samej grze szyku odmówić nie można. Czy jednak na handheldzie Nintendo porusza się również z gracją? A może wypada ją ukryć przed światem głęboko w podziemiach? Przekonajmy się!

I’m going under (going under)
Na początek serwowane jest nam krótkie wprowadzenie o upadłych korporacjach, by chwilę później znaleźć się wewnątrz jednego ze startupów walczących o byt. Z pozoru normalna tego typu firma, wzorowy przedstawiciel śmietanki towarzyskiej z Doliny Krzemowej. Miejsce to posłuży nam jako swego rodzaju hub, z którego dostaniemy się do przygotowanych przez autorów instancji. Każdorazowa wizyta pod ziemią będzie wyglądała nieco inaczej ze względu na losowy układ pomieszczeń. Dodatkowo zwiedzimy kilka różnych wariantów lokacji, więc i wrażenia wizualne dość długo pozostają świeże. Przynajmniej do pewnego twistu fabularnego, gdzie wygodnie było sięgnąć po stary i sprawdzony backtracking.
Sama rozgrywka wypada świetnie. Przemierzając kolejne pomieszczenia natkniemy się na pokaźne ilości niemilców do ubicia, a pomoże nam w tym stosunkowo bogaty arsenał. Możemy skorzystać zarówno z elementów rozsianych po planszach, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby nabyć fachowo wyglądający oręż w kramiku gdzieś po drodze. Tam też zregenerujemy zdrowie, a to nieustannie poddane będzie ciężkiej próbie. Poziom trudności na szczęście można regulować, choć nawet włączając wszystkie asysty o spacerku należy zapomnieć. Szczególnie boli brak argumentów po dotarciu do szefa danej lokacji – bywa i tak. Z pomocą przyjdzie jednak bardzo szeroki wachlarz umiejętności, które pozwolą zdobyć lekką przewagę w tej nierównej walce.

Going Up
Wiemy już czego spodziewać się po omawianej produkcji, pozostaje zatem kwestia edycji przenośnej. Niestety wiele można zarzucić dobranemu rozmiarowi czcionki w menu. Ogólnie nawet interfejs gry bywa nieczytelny, ale też nie jest to tytuł, który traci na tym dużo. Tym bardziej, że już w samych dialogach pokuszono się o większy rozmiar tekstu. O nagranych kwestiach możemy jednak zapomnieć. Podobnie jak o polskiej wersji językowej. Jak widać z perspektywy rodzimego gracza propozycja Amerykanów jakieś wady jednak posiada.
Na szczęście wiele wynagradza bardzo przyjemną dla oka i ucha oprawą. Wykorzystany styl graficzny świetnie wygląda na małym ekranie i doskonale maskuje wszystkie niedociągnięcia. Słabsze momenty też się oczywiście trafią, ale w ogólnym rozrachunku gra wygląda naprawdę ładnie. Jednocześnie nie zwalnia ani na moment, co przy wymagającej rozgrywce było absolutnie niezbędne.

Going Under – podsumowanie
Going Under to produkcja, którą każdy miłośnik gatunku dungeon crawler powinien sprawdzić. Znajdziecie tu satysfakcjonującą rozgrywkę, różnorodne, acz niepozbawione backtrackingu lokacje oraz naprawdę fajną oprawę. A na deser warto podkreślić brak większych zarzutów wobec wersji na Switcha.
Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl
Kopię do testów dostarczył wydawca – Team17