Testujemy Frontline Zed

Nastał zmierzch. Zmierzch gier z udziałem popularnych zombie. Jeszcze kilka lat temu mogliśmy przebierać w produkcjach traktujących o tych przyjemniaczkach, obecnie trend ten znacznie osłabł. Świat odlicza miesiące do premiery drugiej części świetnego Dying Light, ale proces produkcyjny to w tym wypadku jedna wielka zagadka. Kto wie ile jeszcze poczekamy na dzieło wrocławskiego studia. Czemu by więc nie sięgnąć po jakiegoś indyka? Na konsolę Nintendo trafia właśnie port Frontline Zed. Ubiegłoroczna produkcja spotkała się z umiarkowanie przychylnym przyjęciem na komputerach osobistych, ale jej założenia zdawały się idealnie pasować do przenośnego sprzętu. Sprawdźmy jak jest w praktyce.

frontline zed

Pozwiedzane…

Dostajemy tytuł z gatunku tower defense, choć w tym przypadku bronimy raczej prowizorycznej barykady przed bandą żywych trupów. Solo lub z pomocą drugiego gracza. Podczas zabawy odnajdujemy ocalałych, którzy sterowani przez konsolę pomagają przetrwać natarcie. W teorii. Niestety wirtualni kompani inteligencją nie grzeszą, a ich poczynania to modelowa „sztuczna głupota”. Przy odrobinie szczęścia poradzimy sobie i bez nich, bo w tej nierównej walce nie jesteśmy przecież bezbronni. Autorzy przygotowali pokaźny arsenał do sprawdzenia, choć odkryjemy go stopniowo. Trochę poczekamy by poczuć się naprawdę pewnie, mniej więcej do pierwszego użycia karabinka szturmowego.

Podczas rozgrywki zwiedzimy kilkanaście lokacji, wyłącznie nocą. Do wojaży po zmroku przygotujemy się natomiast między innymi w trakcie plądrowania okolicznych budynków za dnia. Ten etap rozgrywa się jedynie z poziomu prowizorycznej mapki, a liczbę działań ogranicza dość mocno dostępny czas. Schemat w każdej miejscówce jest ten sam i przyjdzie nam każdorazowo przetrwać trzy noce. Trochę niepotrzebny zabieg, bo wszystkie podejścia wyglądają dokładnie tak samo. Autorzy nie pokusili się nawet o zmianę kąta kamery w obrębie danego zakątka. Trzeba jednak przyznać, że odwiedzane miejsca są różnorodne i ładnie wykonane. Zdecydowanie chce się zobaczyć do będzie dalej.

frontline zed

…i postrzelane

W zasadzie całość poczynań opiera się na strzelaniu, a zakres ruchów jest tu dość mocno ograniczony. Dobrze by było więc załapać się na zgrabnie rozwiązane celowanie. Nie jest ono może diabelnie precyzyjne i w rzucie izometrycznym dość ciężko idealnie przymierzyć, ale i tak wyszło całkiem nieźle. Domyślna czułość gałki może okazać się niewystarczająca, warto więc trochę pogrzebać w ustawieniach. Natomiast obłożenie przycisków nie zawodzi, więc pełne korzystanie dostępnego uzbrojenia to czysta przyjemność. Muszę się jednak przyczepić do mało czytelnego interfejsu – na ogół przydałaby się większa czcionka, na odchudzonym Switchu czasem niewiele widać. Trudno będzie tu zatem w pełni docenić obecność polskiej wersji językowej.

Edycja na handhelda wygląda naprawdę zacnie. Ciężko mówić o większych cięciach w grafice w stosunku do oryginału, a niewielki ekran wręcz potęguje dobre wrażenia wizualne. Dodatkowo śmiga to wszystko bardzo płynnie, choć kolejne lokacje wczytują się strasznie długo. Niestety dobra oprawa to jedno, ale silnik fizyczny robi fatalne wrażenie. Eksplozje może i są efektowne, ale obrazki jakie są w stanie wygenerować bywają komiczne. Wtedy też wychodzą inne niedociągnięcia, ale jakichś większych wpadek nie odnotowałem.

frontline zed

Frontline Zed – podsumowanie

Frontline Zed to bardzo sympatyczna produkcja, o ile tak można nazwać morderczą walkę o przetrwanie gdzieś w Ameryce. Konstrukcja kampanii pozwala wskoczyć tu choćby na chwilę, co idealnie sprawdza się na przenośnym sprzęcie. Wszystkim chętnym by spróbować swoich sił nie przeszkodzi też niezłe wykonanie samego portu. Dostajemy więc łakomy kąsek, choć niepozbawiony pewnych ułomności, które warto mieć na uwadze rozważając zakup.

Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl

Kopię do testów udostępnił wydawca – Forever Entertainment

Zobacz też: Mini Island Challenge Bundle