Na wstępie zaznaczę, że nie jestem zwolennikiem stereotypów. Opowieści o szalonej Japonii i wszystkich dziwnych rzeczach, których można tam zaznać biorę zwykle z przymrużeniem oka. Wystarczył jednak moment z omawianą pozycją, aby z marszu odgadnąć kraj jej twórców. Walki pokaźnych rozmiarów uzbrojonych po… zęby (?) krabów mogły zrodzić się chyba wyłącznie w Kraju Kwitnącej Wiśni. Już samo wprowadzenie do gry muszę uznać za całkiem ciekawe i jednocześnie unikalne doświadczenie. Na jak długo zatem jest w stanie zatrzymać europejskiego gracza Fight Crab? Zweryfikujmy na podstawie jedynej dostępnej w tym momencie wersji konsolowej.

Crab Gladiator
Tytuł został ewidentnie stworzony z myślą o starciach żywych graczy, jednak skupmy się tutaj na kampanii dla solistów. Autorzy przygotowali pokaźny zestaw uroczych stworzeń, oręża i aren, więc na nudę nie ma co narzekać. Jak na produkcję z azjatyckim rodowodem przystało zabawa nie jest przesadnie prosta, stąd często wrócimy w znane już zakątki dysponując jednak lepszymi argumentami niż poprzednio. Zaliczanie kolejnych plansz uprawnia nas bowiem do dopakowania skorupiaka czy wyposażenia go w coraz potężniejsze bronie startowe. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby zadowolić się rynsztunkiem dobranym z otoczenia, choć może być to pierwszy krok do poniesienia sromotnej porażki.
Ta następuje, gdy nasz podopieczny zostanie porządnie zmęczony, a następnie nie jest w stanie podnieść się po wylądowaniu pancerzem do podłoża. Gdy jednak zrobi się zbyt trudno można też przywołać sztuczną inteligencję do pomocy. Trzeba jednak przyznać, że nadal liczą się przede wszystkim nasze umiejętności, możemy co najwyżej na chwilę odwrócić uwagę przeciwników. Potyczki oparto o autorską mechanikę, próżno więc szukać podobnych rozwiązań gdzie indziej. Sterowanie jest zatem bardzo specyficzne, czuć ciężar każdego ruchu i trzeba się przyzwyczaić do rytmu narzuconego przez grę. Na handheldzie Nintendo wypada to jednak zaskakująco intuicyjnie.
Dzieło Calappa Games ogólnie bardzo dobrze sprawuje się na Switchu. Oszczędne menu i interfejs kontrastują z bardzo ładną, choć nierówną grafiką. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że gra idealnie nadaje się do oglądania i dzięki temu mogłaby się stać idealnym tytułem imprezowym. W innych okolicznościach. W dodatku stosunkowo wolne tempo rywalizacji nie zmusza Pstryczka do idealnej wydajności, ale otrzymane osiągi i tak były satysfakcjonujące.

Fight Crab – podsumowanie
Już treningowe starcie przy akompaniamencie japońskiej muzyki elektronicznej każe oczekiwać po Fight Crab wyjątkowej produkcji. Być może nie jest to najlepszy produkt w swoim przedziale cenowym, ale z pewnością bardzo ciekawa propozycja dla miłośników niszy. W dodatku taka, która wgląda i śmiga na Switchu całkiem nieźle.
Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl
Kopię do testów dostarczył wydawca – Mastiff Games