Testujemy Cult of the Lamb

Koncepcja owieczki poszukującej swojego pasterza jest w naszej części świata doskonale znana. Tym bardziej uśmiechnąć się można widząc baranka mającego własną grupę wyznawców. To znaczy pewnie nie wszystkim spodoba się taki pomysł, bo jednak sporej części społeczeństwa brakuje dystansu w kwestiach dotyczących wiary. Ja jednak nie mam z tym problemów i punkt wyjścia omawianej produkcji uznaję za niezwykle trafny. Tym bardziej, że coraz ciężej twórcom wyróżnić się czymś nietuzinkowym w zalewie produkcji typu roguelite, a Cult of the Lamb chyba najbliżej właśnie do tego miana. Wyraziłem pewną wątpliwość odnośnie przynależności gatunkowej, bo różnego typu rozwiązań tu nie brakuje. Zobaczmy zatem, czy wersja na Nintendo Switch umożliwia bezproblemowe zapoznanie się z zawartością.

cult of the lamb

Kultowa rozgrywka

Celem Cult of the Lamb będzie zaskarbienie sobie przychylności przeróżnych słodkich zwierzaczków spotykanych na swojej drodze. Oczywiście nie wszystkie z góry podzielają nasze poglądy, a wśród przyszłych zwolenników znajdziemy spore grono heretyków, których wypada nawrócić. Tak wyglądają założenia, a jak wpływa to na samą rozgrywkę? Przede wszystkim będziemy przemierzać losowo generowane korytarzowe lokacje, wręcz bliźniaczo podobne do tych znanych z Hadesa. Nawet nie chodzi tu o sam wygląd, bo propozycja Massive Monster ma swój unikalny styl. Bardziej dotyczy to samej drogi do szefa danego lochu, z tą różnicą, że tutaj za broń chwytamy dopiero w trakcie eskapady i dodatkowo możemy ją kilkukrotnie wymienić. Nadal będzie to jednak jeden oręż do walki w zwarciu oraz małe co nieco przydatne do trzymania dystansu.

Ta warstwa Cult of the Lamb sprawia najwięcej frajdy, bo nastawiona jest na czystą akcję. Wypada mieć trochę szczęścia, ale istnieją tu choćby poziomy trudności, które pozwolą czerpać przyjemność z zabawy także mniej wprawionym śmiałkom. W gruncie rzeczy mamy na celu wyzwolenie ze wszelkiego plugastwa czterech regionów, by ostatecznie stoczyć bój z końcowym adwersarzem. Jeżeli myśleliście, że wystarczą sprawne palce i odrobina samozaparcia, to w dużej mierze tak, choć trzeba mieć na uwadze także inne aspekty gry. Dostęp do kolejnych miejscówek wymaga bowiem odpowiedniej ilości aktywnych wyznawców, a co za tym idzie dbania o ich potrzeby. W tym momencie z gry, w której przyciski odpowiedzialne za ataki rzadko stygną robi się nam tytuł o strategicznym zacięciu.

cult of the lamb

Wyjście ze strefy komfortu

Mogłoby się wydawać, że podróże w nieznane opisane w poprzednim akapicie to typowe wyjście ze strefy komfortu. Nic bardziej mylnego! To właśnie zarządzanie miejscem kultu i jednocześnie skupioną wokół niego gromadką wymusza na graczu szczególną uwagę. Dopiero w tym elemencie Cult of the Lamb okazuje się piekielnie rozbudowaną pozycją i sporo rzeczy może tu pójść nie tak. Nie brakuje budynków różnego zastosowania oraz powiązanych z nimi aktywności. Żeby cokolwiek zbudować musimy posiadać odpowiednie materiały. Surowce z kolei też występują w ograniczonym nakładzie, więc bez kombinowania i odrobiny grindu się nie obejdzie. Oczywiście nie trzeba zaznajomić się z każdym elementem produkcji i za wszelką cenę odblokować wszystkie interakcje, ale nawet podstawowe zarządzanie włościami bywa angażujące.

Na upartego można skupić się wyłącznie na utrzymaniu przy życiu duchowych podopiecznych, bo bez tego jednego czynnika daleko nie zajdziemy. Wtedy zostanie więcej czasu na sieczkę, a osiągając dobre wyniki w starciach z adwersarzami i tak nieco ułatwiamy sobie przetrwanie kolejnych dni, bo to w ich rytmie biegnie tu czas. Na tym atrakcje się nie kończą, dostajemy także przerywnik pod postacią fajnie wykonanej minigierki. To taka wariacja na temat gry w kości, ale z unikalnymi zasadami. W wybranych miejscach stoczymy zatem pojedynki, a w przypadku sukcesu możemy liczyć na nagrodę. Fajna sprawa.

cult of the lambs

I znowu się przegrzałem

Sam port Cult of the Lamb na Nintendo Switch ciężko jednoznacznie ocenić. Mamy tu styczność z typowym indykiem premium, więc ogólny poziom wykonania jest całkiem wysoki. Obcowanie z tą dość złożoną produkcją nie sprawia większych problemów – możemy liczyć na połączenie wygody obsługi i czytelności. Sprawę komplikuje nieco niestabilny kod. Mój handheld kilkukrotnie odmówił posłuszeństwa wywalając do menu konsoli, choć działo się to tylko w pierwszych minutach po włączeniu. Oczywiście nie powinno się zdarzać wcale, jednak z dwojga złego takie rozwiązanie pozwalało bez problemu cieszyć się rozgrywką, gdy ta zaczęła się na dobre. Z innych wad muszę wspomnieć o braku polskiej wersji językowej, a zdecydowanie było tu pole do popisu. Można oczywiście bawić się dobre bez znajomości jednego z obsługiwanych języków, choć w wypadku Cult of the Lamb akurat warto liznąć całej otoczki.

Trochę ponarzekałem, ale w żadnym wypadku nie mogę przyczepić się do oprawy audiowizualnej. Prezentuje ona poziom zbliżony do przywołanego wcześniej hitu Supergiant Games, co jest oczywiście sporym komplementem. Na ekranie dzieje się dużo, a warstwa audio świetnie współgra ze wszechobecnym chaosem. Wszystko to sprawia, że ciężko oderwać wzrok od co intensywniejszych wydarzeń na ekranie. Z kolei spokojne fragmenty Cult of the Lamb pozwalają docenić estetyczne wykonanie. Rysę stanowi momentami kulejąca optymalizacja, ale płynność animacji nigdy nie spada poniżej poziomu przyzwoitości.

cult of the lamb

Cult of the Lamb – werdykt

Przenośna edycja Cult of the Lamb ma swoje problemy, ale pozwala na w miarę bezbolesne zapoznanie się niezwykle intrygującą pozycją z poziomu handhelda. Warto jednak najpierw przemyśleć, czy opisana mieszanka gatunkowa przypadnie wam do gustu.

Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl

Kopię do testów udostępnił wydawca