Testujemy CROSSBOW: Bloodnight

O niektórych produkcjach ciężko napisać coś konkretnego, lepiej w nie po prostu zagrać. Samej rozgrywki nie ma tam zwykle zbyt wiele, ale zaoferowana zawartość potrafi wciągnąć na dłuższy czas. Crossbow: Bloodnight można zaliczyć do tego zaszczytnego grona, jednak nie da się ukryć, że polska arenowa strzelanka lepiej sprawdziłaby się na smartfonie. Co zatem otrzymamy odpalając tytuł Hyperstrange na Nintendo Switch?

Ano niewiele. Wskakujemy na spory dziedziniec skąpany w świetle księżyca, za tło robi gotyckie zamczysko, a na planszy szybko zaczyna się roić o wszelakiego plugastwa. Wyposażeni w osobliwą kuszę wypróbujemy kilka trybów strzału i spróbujemy przeżyć przez jak największą liczbę sekund. Tak, sekund. Zgony zaliczamy bardzo szybko, a w momencie testów najlepsi śmiałkowie zdołali jednorazowo pograć jakieś dwie minuty. I tu należy wspomnieć o głównej atrakcji Crossbow: Bloodnight – listach rankingowych. To one napędzają kolejne próby spędzane w mrocznej lokacji. Więcej contentu nie odnotowałem.

Czy Crossbow: Bloodnight ma się czego wstydzić pod względem oprawy? Trójwymiarowa graficzka ma swój styl, bo i tło wygląda estetycznie, i tekstury nie straszą. Z resztą tempo zabawy jest na tyle szybkie, że za bardzo nie ma czasu na podziwianie widoczków. Napędza je dodatkowo nastrojowa ścieżka dźwiękowa, więc wrażenia w tej materii miałem pozytywne. Gra śmiga też bardzo płynnie, co niezmiennie cieszy.

crossbow: bloodnight

CROSSBOW: Bloodnight – werdykt

Crossbow: Bloodnight to bardzo mały tytuł wielokrotnego użytku. Listy rankingowe motywują do kolejnych prób, a dobrze wykonany port na Nintendo Switch w nich nie przeszkadza. Dwie dyszki to niby nie majątek, ale ogrom przecen w eShopie z pewnością nie ułatwi nikomu podjęcia ewentualnej decyzji zakupowej.

Zrzuty ekranu: SwitchLite.pl

Kopię do testów dostarczył wydawca – Hyperstrange